TRANSLATE

Citizen Of The World

sobota, 31 sierpnia 2013

Lucerna - "Miasto świateł"

W tym wszystkim Disney maczał palce... Bajkowe kamienice z fantazyjnymi herbami miasta, tysiące drzew genealogicznych, zawieszone pod Pilatusem niezwykłe mosty aż wreszcie ludzie wyjęci z baśni braci Grimm. Jednym słowem Lucerna. Tutaj zaczyna się wszystko! Tutaj jest Szwajcaria w całej okazałości... Nieziemsko uwodzicielska, romantyczna i pozbawiona tego całego bankowego egoizmu. Tutaj czas się zatrzymał... Na styku nieba i Jeziora Czterech Kantonów pływają białe żaglówki i niewielkie statki pasażerskie. W kryształowo czystym jeziorze odbijają się Alpy Urneńskie i majestatyczny cień  góry Pilatus. Roztańczona zieleń, morze różnobarwnych kwiatów i blask słońca - czego więcej może pragnąć nawet najbardziej pesymistyczne i posmutniałe serce?

Lucerna miasto z naszych najpiękniejszych snów. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. W tym mieście czułem namacalną obecność Einsteina, królowej Wiktorii, Lwa Tołstoja, Victora Hugo - tak oni wszyscy również kochali Lucernę i stała się dla nich optymistyczną oazą, ucieczką od rozszalałych bolączek rzeczywistości.

Słowo "Lucerna" oznacza "miasto świateł"... Według legendy nad brzegiem szmaragdowego Jeziora Czterech Kantonów, na śnieżnobiałym obłoku ukazał się mieszkańcom świetlisty Anioł. Anioł poprosił mieszkańców Lucerny o zbudowanie kaplicy św. Mikołaja - patrona żeglarzy i rybaków. Tak tez się stało...

Dzisiaj najstarsza część miasta rozpościera się u brzegów rzeki Reuss. Przycupnęły tutaj tajemnicze kamienice pamiętające kilkusetletnią tradycję miasta. Nad brzegiem rzeki znajduje się również najsłynniejszy most Szwajcarii - most Kapliczny. Ma on zaledwie 204 m długości a jego powstanie datowane jest na 1333 rok! Jest to najstarszy drewniany most w Europie. Most biegnie obok olbrzymiej wierzy ciśnień, która niegdyś była miejscem na wskroś okrutnym i okrytym złą sławą. W swoim czasie wieża ta służyła jako więzienie, izba tortur a także skarbiec. W okolicach wieży spłonęło wiele kobiet uznanych za czarownice...

Wśród krokwi mostu znajduje się 112 trójkątnych malowideł, pochodzących z początku XVII wieku, a odrestaurowanych na początku wieku dwudziestego. Sławią one historię Lucerny i odwagę jej mieszkańców w walce o niepodległość Szwajcarii. Większa część mostu i obrazów spłonęła w pożarze w 1993 roku, przetrwała jedynie ośmioboczna wieża wodna. 

Lucerna jest jak pudełko czekoladek - tutaj każdy odnajdzie swój ulubiony smak! Jeśli spacerując po mieście poczujecie zmęczenie - usiądźcie nad brzegiem rzeki, zamówcie sobie filiżankę czekolady i podziwiajcie... Lucerna to bajka, której szczęśliwe zakończenie zdaje się nie mieć końca.




















piątek, 30 sierpnia 2013

Liechtenstein - Kunstmuseum

W żadnym muzeum na świecie nie zobaczyłem tak pokaźnego zbioru obrazów Malewicza - równocześnie żadne muzeum na świecie w którym byłem nie ma tak potwornej i ciężkiej bryły... Architekt chyba zapomniał, że muzeum zostanie zbudowane w malutkim i romantycznym Liechtensteinie a nie na Trafalgar Square w Londynie (choć i tam zapewne nie bardzo by pasowało). Muzeum szczerze polecam - ale wchodząc do środka zamknijcie oczy - architektura tego budynku może być bowiem ciężkostrawna a tu nawet Ulgix reklamowany przez Magdę G. może nie pomóc.









Najsmutniejszy i najbardziej wzruszający kamień świata...

"Löwendenkmal – Pomnik Lwa w Lucernie jest wykutym w kamieniu dowodem pamięci o szwajcarskich gwardzistach, którzy będąc w służbie króla Francji Ludwika XVI zostali zmasakrowani w 1792 r. w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. 

Wielka ściana z piaskowca o wymiarach 6 na 10 metrów spada pionowo do zaokrąglonego basenu. W jaskini wykutej w ścianie leży rzeźba przebitego włócznią, konającego lwa. Ponad jaskinią napis Helvetiorum Fidei ac Virtuti (wierność i męstwo Szwajcarów) oddaje hołd cnotom gwardii. Głowa lwa spoczywa na tarczy z lilią – herbem monarchii Burbonów, obok tarcza z krzyżem szwajcarskim i broń. Poniżej rzeźby – punktując – wyczerpująco wykuto historię zdarzenia, któremu poświęcony jest pomnik.

Są tu dwie daty: pierwsza to 10 sierpnia 1792 r., dzień, w którym podczas ataku rewolucjonistów na Pałac Tuileries gwardia została wybita do nogi i druga – 3 września 1792 r., kiedy to w czasie masakry wrześniowej, z paryskiego więzienia masowo poprowadzono na szafot arystokratów i księży, również dowódcę gwardii majora von Bachmanna. Jego nazwisko figuruje wśród wykutych nazwisk poległych oficerów. Poniżej podana jest szacunkowa liczba gwardzistów zabitych (760) i tych, którzy przeżyli (350).

Usytuowany w niewielkim, leśnym parku – wyciszonym, oddalonym od hałaśliwej ulicy pomnik wywołuje przejmujące wrażenie. Ogromna ściana potęguje je, kierując nasz wzrok ku schronieniu, gdzie rozgrywa się dramat. Bez względu na intencję powstania pomnika, widok zranionego śmiertelnie lwa rozdziera serce. Uczucie takie celnie wyraził Mark Twain pisząc, iż jest to najsmutniejszy i najbardziej wzruszający kamień świata (the most mournful and moving piece of stone in the World).

Pomnik powstał z inicjatywy Karla Pfyffera, oficera gwardii szwajcarskiej, który w czasie, gdy rozgrywała się walka, przebywał na urlopie. W 1818 roku zgromadził na ten cel pieniądze. Pomnik zaprojektował duński rzeźbiarz Bertel Thorvaldsen, a wykonał go w latach 1820-21 Lucas Ahorn."

Cytat: Halina Puławska






czwartek, 29 sierpnia 2013

Pierrogeria czyli pierogi ruskie z oscypkiem...


Kuchnia polska pomimo wszystko jest najbliższa memu sercu... Dzisiaj odkryłem wspaniałe staropolskie pierogi ruskie z oscypkiem... A odkryłem je wspólnie z Arturem - moim przyjacielem. Polecam pierogi z pieca! Niebo w gębie, palce lizać! Zjedliśmy wszystko. Wtem nieoczekiwanie podeszła do nas przemiła kelnerka z talerzem dodatkowych pierogów, bowiem okazało się, że podała ich za mało... Byliśmy w szoku! Pomimo, iż były pyszne - tego nadliczbowego bonusu już nie daliśmy rady ogarnąć...







wtorek, 27 sierpnia 2013

Jezioro Bodeńskie

Dotarłem do Szwajcarii. Nad Jeziorem Bodeńskim było cicho, chłodno i sennie. Nie było ani łabędzi, ani skowronków. Gdzieniegdzie z żaglówek unosił się zapach świeżo parzonej, porannej kawy. Zza chmur powoli wychodziło słońce. Dzień zapowiadał się piękny...

Jezioro Bodeńskie zachwyca ogromem. Przy niewielkiej mgle można tu poczuć się jak nad morzem. Widać tylko widnokrąg. Spokój, ogrom, zapach powietrza, równa, srebrzysta toń... Nad Jeziorem Bodeńskim swój dom posiadał Freddie Mercury. Wsłuchując się w wiatr przypominałem sobie fragmenty wszystkich jego utworów. Moja wizyta nad tym zdumiewającym akwenem była niezwykle krótka, zbyt krótka... 

To ogromne jezioro, przez które przepływa Ren, leży na północnym skraju Alp. Główna część akwenu przypomina morze i tworzą się na niej pokaźne fale. Zachodni brzeg rozczłonkowany jest na kilka malowniczych zatok z wysepkami. Jego brzegi należą do trzech krajów - Austrii, Szwajcarii i Niemiec, a właściwie czterech historycznych krain - wliczywszy po stronie niemieckiej Szwabię i Bawarię.

Tu uwaga dla wszystkich miłośników plażowania – nad jeziorem Bodeńskim jest… niewiele plaż. Co więcej, dno jeziora jest kamieniste, więc kąpiel nie zawsze należy do przyjemności. A ponieważ jest niewiele plaż, kąpać się można w zasadzie w każdym dostępnym miejscu, choć plażowanie odbywa się wtedy na trawiastym brzegu...

Nad Jeziorem Bodeńskim każdy może odnaleźć śródziemnomorską atmosferę, wielką różnorodność zabytków kultury, dziwów przyrody, atrakcji kulinarnych.

Przede mną Neuhausen z Wodospadami Renu i Zurych - stolica bankowości...
 









Poniżej ukochana Pani Zdzisława Gil! Optymizm, uśmiech, dobre słowo... Pani Zdzisławo za to wszystko z całego serca dziękuję!


środa, 21 sierpnia 2013

Pozdrowienia z piekła.

Cisza. Wszechogarniająca cisza. Zawieszony w chmurach słyszę kołatanie własnego serca. Uśpiona czujność wraz z budzącym się, narastającym lękiem. W tym trwającym ponad dwugodzinnym odliczaniu przeplatają się modlitwy, zasłyszane w dzieciństwie rymowanki, żal za grzechy bez zrealizowanej pokuty. Za plecami słyszę wyjący wiatr. Jestem sparaliżowany. Czuję jak krew kołysze moimi katastroficznymi myślami. Na biegunie życia, nad prawie czterotysięczną przepaścią, z dala od rodziny. To jest jedna z tych chwil w których natura obieżyświata nie pomaga - przeszkadza. "Zerwana kolejka pochłonęła 4 ofiary, w tym dwoje dzieci", "Awaria gondoli wysokogórskiej w Chamonix", "Helikopterem na ratunek - na Mont Blanc utknęło czworo alpinistów"... Wiedziałem, czytałem, milczałem. Wiedza w takich sytuacjach jest naszym największym wrogiem.


Do Chamonix dotarłem wczesnym rankiem. I jest to chyba najlepsza pora by bez niekończących się kolejek wjechać na górę. Starałem się o tym wszystkim nie myśleć, nie zastanawiać. Wjechać, odwalić swoją powinność wobec turystów, zapomnieć. Zazwyczaj się udawało... Bez planowania, bez oglądania zdjęć, bez zbędnego analizowania. Gdy wchodziłem po raz pierwszy na Wieżę Eiffla kompletnie nie zastanawiałem się nad niczym - byłem dla turystów a mój lęk nie liczył się zupełnie. Zapomniałem o mojej akrofobii. Gdy wjeżdżałem na Montserrat krwiożerczymi serpentynami - uciekłem myślami w historię tego niezwykłego klasztoru a drogę pasmami górskimi z Bułgarii do Istambułu ze strachu przespałem. Zabijałem ten lęk w zarodku. W Chamonix lęku nie powstrzymać nie potrafiłem...

Po zakupieniu biletów dla całej grupy miałem równą godzinę by to wszystko przemyśleć, zastanowić się czy na pewno warto. Godzina jedenasta brzmiała w moich uszach jak wyrok prawomocnie skazujący. Błądziłem uliczkami Chamonix. Oficjalnie szukałem sklepu z kartami pamięci, nieoficjalnie przygotowywałem się w skupieniu do nadciągającego dramatu. Czułem, że realizuję nie swoje marzenia. Jako przewodnik chyba nie miałem wyjścia. 

O 11.00 rozpoczął się koszmar. Piękny koszmar. W tłumie ludzi - sztorm pytań bez odpowiedzi. Stojący obok moi turyści chyba czuli moi zaniepokojenie. Przestałem ukrywać strach... Jeśli ktokolwiek widząc moje przestraszone spojrzenie chciał się z tego przedsięwzięcia wycofać - wiedział, że jest już za późno... Kolejka ruszyła do góry. Brnęła przed siebie na oślep, wdrapywała się wprost do nieba bram. Mknęła do przodu. Krajobraz przesuwał się w zawrotnym tempie: podgórze, regle, kosodrzewiny, piętro halne, turnie, lodowiec.

Chamonix - Plan de l'Aiguille - Aiguille du Midi - Helbronner 3466m

Najgorsze uczucie  to wjazd na Plan de l'Aiguille - przeskoki pomiędzy słupami podtrzymującymi kolejkę to chyba jeden z największych koszmarów. Ludzie wyją ze strachu, podniecenia i szoku. Wiele osób w tym ja nie kryją łez przerażenia. Nasza rodzima kolejka na Kasprowy jest niczym w porównaniu z kolejką mknącą z zawrotną prędkością na ten alpejski szczyt.

Ze stacji numer 2 Plan de l'Aiguille w szybkim tempie przemieszczamy się do kolejki nr 3 Aiguille du Midi... Nie ma czasu na nic. Koszmar trwa.

Druga stacja kolejki zwana Plan de l'Aiguille znajduje się na wysokości 2309 m n.p.m. Trzeci odcinek kolei do Aiguille du Midi wagonik pokonuje bez udziału podpór. Pędzimy na południowa iglicę... Każdy normalny człowiek (czyt. "Nie Kamil Bulonis") zrezygnowałby będąc na Aiguille du Midi na wysokości 3842 m n.p.m.

Na szczycie poczułem się jak w czyśćcu. Czułem jak odpływają wszystkie moje siły witalne. Ledwo wyszedłem z wagonika. Rozszalałe wysokogórskie ciśnienie powodowało spustoszenie w moim organizmie. Krew płynęła strumieniami. Nie mogłem złapać powietrza. Sytuacja stawała się groźna. Wirujące otoczenie, bezwład, kontrola nad  moją rzeczywistością odpłynęła w bezkres. Grunt pod nogami malał. Przytrzymując się lodowca zastanawiałem się czy przeżyję. W pewnym momencie zorientowałem się, że nie widzę na jedno oko. Nigdy wcześniej nie czułem niczego podobnego. Naprawdę nie widziałem na prawe oko! Zataczałem się jak pijany... Wszelka świadomość była złudzeniem. I nagle okazało się, że nie jestem sam. W mojej grupie było kilka osób z identycznymi objawami. "Panie Kamilu jest źle, Panie Kamilu ratunku, Panie Kamilu wyżej nie jadę".

A w skroni kuło mnie boleśnie jedno zdanie - CHCĘ WYŻEJ! Czułem się jak w obłąkańczym tańcu. Bez wątpienia oszalałem. To już nie czyściec - to piekło, którego wciąż mi było mało.

"Proszę Państwa za chwile będzie lepiej, to minie, to chwilowe" - przekonywałem ich czy siebie?

Widziałem jedynie szczyt i poza nim nikt i nic nie miało większego sensu. Bez względu na wszystko byle wyżej. Mój lęk wysokości umarł śmiercią naturalną. Odwagi dodawał mi wysokociśnieniowy alkoholizm. Czułem się pijany. Dosłownie... Czułem jakbym wypił pół litra wódki a byłem trzeźwy. Ryzyko ku jakiemu zmierzałem było fascynujące, niezwykłe, nieprzejednane. Pragnąłem wisieć w chmurach mając po prawej stronie Mont Blanc. Jak równy z równym - mój przyjaciel Mont Blanc.

Kierunek Helbronner...

Kolejne zaskoczenie. Wagoniki na Helbronner są czteroosobowe a nie jak poprzednie pięćdziesięcioosobowe. Chce wyżej! 

Trafiła mi się najgorsza grupa: Wojtek, Marta i Artur.

Płynęliśmy ponad popękanymi szczelinami lodowca. Nieokiełznana cisza. Tysiące metrów pod nami na lodowcu porozstawiane były namioty. Przytłaczająca biel - śnieżnobiała groza. Wobec wszechświata jesteśmy tacy mali. Człowiek - ziarenko piasku. Nieskończoność i cisza. Artur bujał gondolą. Bałem się a jednocześnie odczuwałem niesamowitą przyjemność poskramiając tą majestatyczną wysokość. Czułem się władcą chmur. Zdobywałem szczyty. Nie liczyło się nic innego... W moich żyłach pulsowała adrenalina. Podróż gondolą panoramiczną trwała około dwóch godzin. To były jedne z najpiękniejszych godzin w moim życiu. Lęk wysokości umarł. To był początek - początek w którym jeszcze bardziej niż dotychczas pokochałem ryzyko!


                                            
  STRACH MA WIELKIE OCZY...


 
 WSZYSTKIE PONIŻSZE ZDJĘCIA SĄ DZIEŁEM WIDOCZNEJ NA ZDJĘCIU MARTY... 
MA OKO DZIEWCZYNA!